Przejdź do treści

Dlaczego sprzedaż aut elektrycznych nadal rośnie – i dlaczego narracja o „spadku” to mit

Dlaczego sprzedaż aut elektrycznych nadal rośnie – i dlaczego narracja o „spadku” to mit?



Od kilku miesięcy w mediach pojawia się fala tytułów o tym, że „boom na elektryki się skończył”, że „rynek się nasycił”, a „klienci wracają do diesla”. Brzmi to, jak gotowy scenariusz na kliknięcia, ale nie jak rzeczywistość. Bo jeśli spojrzeć na twarde dane, a nie nagłówki, okazuje się, że globalna sprzedaż samochodów elektrycznych wciąż rośnie — i to całkiem solidnie. Ach te media... napiszą wszystko żeby tylko się klikało. Sensacja, to dobra rzecz, nawet ta nieprawdziwa!

Co mówią dane

Rok 2025 przyniósł wzrost o około 23% względem poprzedniego roku. Mówimy o ponad szesnastu milionach nowych aut elektrycznych, sprzedanych na całym świecie. To nie spadek. To rekord. Problem w tym, że wiele osób myli spadek tempa wzrostu z faktycznym spadkiem sprzedaży. Gdy rynek dojrzewa, przestaje rosnąć po 60% rocznie — bo nie może. Ale w liczbach bezwzględnych, to wciąż wykładniczy przyrost floty EV na drogach.

Chiny to potęga

W Chinach, które pozostają absolutnym liderem, sprzedaż nadal eksploduje, głównie dzięki krajowym producentom, którzy oferują coraz tańsze i coraz lepsze auta. W Europie tempo jest bardziej umiarkowane, ale stabilne: udział pojazdów elektrycznych w nowych rejestracjach przekracza 20%, a w krajach takich, jak Norwegia czy Holandia, to już codzienność. Tylko w USA narracja bywa inna — tam każdy lokalny spadek czy zmiana w dotacjach urasta do rangi „końca elektromobilności”.

Portal Electrek, ujął to celnie: media chcą, by EV się potknęły. Bo clickbait o „załamaniu rynku elektryków” sprzeda się lepiej niż nudna prawda o systematycznym wzroście. Rzeczywistość nie jest spektakularna, ale konsekwentna. To nie rewolucja, która eksploduje w jeden rok, lecz ewolucja, która nie zatrzymuje się mimo przeszkód.

Nie jest tak łatwo

Czy rynek ma wyzwania? Oczywiście. Subsydia się kończą, infrastruktura w niektórych krajach nie nadąża, a producenci zderzają się z presją kosztową i wojną cenową. Ale to symptomy dojrzewania branży, nie kryzysu. Tak wygląda normalizacja. Pierwszy etap — entuzjazm i dopłaty. Drugi — konkurencja i selekcja. Trzeci — stabilny, masowy rynek. Właśnie wchodzimy w ten trzeci.

Wystarczy spojrzeć na liczby z Rho Motion czy IEA: globalny udział EV w sprzedaży nowych aut przekroczył 20%, a w 2026 roku, może dojść do jednej czwartej. W tym samym czasie koszt baterii litowo-jonowych spadł o kolejne 9%, a średnia pojemność montowana w nowych modelach wzrosła. To nie jest obraz rynku, który się kurczy. To rynek, który dojrzewa. Jednocześnie rozwijając się stopniowo, pod względem technologicznym.

Problemem nie jest brak popytu, tylko zmiana narracji. Bo łatwiej powiedzieć, że coś się „załamało”, niż przyznać, że przestało rosnąć tak spektakularnie jak na początku. A przecież to samo działo się z telefonami komórkowymi, internetem, czy energią słoneczną — każdy „kryzys wzrostu” był tylko chwilą, zanim technologia stała się oczywistością.

Tak więc...

Sprzedaż aut elektrycznych nie spada. Po prostu przestaje być nowinką. I może właśnie to najbardziej boli tych, którzy żyli z opowieści o „początku końca EV”. Bo prawdziwa rewolucja, to nie skok w statystykach, tylko moment, w którym nowa technologia staje się tłem codzienności.

Dziś elektryki są właśnie w tym miejscu. Nie „modą”, nie „eksperymentem”, lecz częścią normalnego rynku motoryzacyjnego. A jeśli ktoś jeszcze wierzy, że to bańka, niech spojrzy na fabryki w Chinach, na inwestycje w baterie w Europie, na decyzje flot korporacyjnych w USA. Tego nie robi się dla chwilowej mody.

To już nie wstęp do historii elektromobilności. To jej środkowy rozdział. I wygląda na to, że pisze się sam — mimo wrzawy wokół.